A tak już niedaleko było nam do morza
do brzuchatych żaglowców o lśniących relingach
gdy my brodząc korytem na wpół zmarłej rzeki
w pamięci głaszcząc brody otrutych monarchów
zaczęliśmy – wbrew wróżbom – spoglądać za siebie

W przetłuszczonej gazecie śledź podnosił głowę
z petem sporta w ogonie, wódka w musztardówce
bełkotała na nutę rodzimej kolędy
o przegranych powstaniach i światowych szarżach,
budka z piwem o smaku przejrzałych arbuzów
obrośnięta jak hubą pleśnią moczymordów
była jak tramwaj w lecie, kołysała z lekka
niektórych do modlitwy, innych do snu; sklepy
puste niczym kościoły, lecz ten sam rytuał
podzwaniał w pustych hakach – czekając ofiary

Patrzyliśmy do tyłu – orkiestra w lansadach
rżnęła wulgarne marsze, sycąc gust tyranów
a my oddychaliśmy tym sztuczny powietrzem
przerażeni błękitem, kuszeni nagrodą
w tej pokracznej przestrzeni z wolna garbaciejąc.
Ba, szczycąc się swym garbem lub cwanym łotrostwem.

Co też więc tak ciągnęło do tyłu – nie sądzę
by jedynie brzydota zastanej materii
ta optyczna ułomność przedmiotów, co sprawia
że patrzący, chcąc nie chcąc, staje się ładniejszy.

A może łatwość uczuć, od śmiechu do furii
gdy logika wyborów między złem i dobrem,
mimo całej cyrkowej konwencji wieczoru,
była prostym następstwem chodzenia po linie,
czy też raczej- po linii, gdy na głos tresera
nawet w lwach się budziło poczucie miłości…

Tak, chyba niepowaga i jasność wyborów
ucieczka od wolności do za ciasnej celi,
przewidywalność zdarzeń pozbawionych treści
nagiętych do łaskawie panującej formy.

Ot, paradoks natury, że zdjęcie kagańca
jest jedynym sposobem, by pies przestał kąsać
Jak fortel z wolną wolą, tą boską igraszką,
gdy się umywa ręce od czynów i następstw.

A tak już niedaleko było nam do morza
do ciszy tak jaskrawej, że budzi anioły,
lecz morze dawno wyschło, tak więc suchą nogą
można się przejść po wodzie, wielbiąc swą niewiarę.

Znów cudowność materii, zmienność form natury
pomogła niedowierzyć. Tyle o wolności.