W stolicy o nazwie Jeruzalem,
w mieście zdobiącym rzymską kolonię,
pod koniec Wielkiejnocy
Piłat obmywa dłonie.

A z szat odarty Jezus stoi tuż,
a motłoch lży go z bliska.
A później? cóż…
Później się wyje i kamienie ciska.

Kształt krzyży się nie zmienił,
choć nowe wciąż nazwiska.
Gdy leci grad kamieni,
to piany pełno w pyskach,
że potem przeprosimy,
że pomnik wystawimy,
i głowy ozdobimy.

Już klasztor brzewnowski zasnuł dym,
ktoś księgi pali,
W imię kielicha
ołtarze roztrzaskali.

Schowany za portalem święty mąż
krzyczy: to siła nieczysta!
A później, co…?
Później się wyje i kamienie ciska.

Kształt krzyży się nie zmienił …

Kościół w Arles ktoś wyburza
Dla żabiej perspektywy
to bezmyślne piękno.
Vincent jest sprawiedliwy.

Profesor akademii z gzymsu zmiata kurz,
proszę spojrzeć na te rysy na listwach.
A później, cóż…?
Później się wyje i kamienie ciska.

Kształt krzyży się nie zmienił …

Niska postać z gitarą na scenie
uchyla brzeg kurtyny
na prawdę na proscenium,
straszną, bo bez patyny.

Już ludzie opuszczają salę,
oceny lgną w domysłach.
No, a co dalej?
Dalej się wyje i kamienie ciska.

Kształt krzyży się nie zmienił …

W mieście o nazwie…
lecz to właściwie wszystko jedno
Na przełomie rzeczywistości i historii
miliardy Piłatów
znów umywają ręce.