Muzyczne Perły

11. października br., w ramach Festiwalu MUZYCZNE PERŁY (w warszawskiej Tawernie KORSARZ, ul.: Gostyńska 45) odbył się koncert zaiste niezwykły. A niezwykły był z przynajmniej trzech powodów. Przede wszystkim z racji emocjonalnej aury. Po drugie z uwagi na znakomitą jakość prezentowanych produkcji artystycznych. I wreszcie po trzecie, i chyba w tym wszystkim najsmutniejsze, albo może jedynie znakiem czasów będące, ogromne zróżnicowanie nie tylko poziomu kultury osobistej, ale też możliwości intelentelektualno – percepcyjnych zgromadzonej publiczności.

Temperatura emanujących ze sceny prawdziwych, co nie zawsze znaczyło najprostszych do przyjęcia, uczuć była taka, że nikt, z ludzi obdarzonych choćby odrobiną wrażliwości, nie mógł wątpić, iż uczestniczy w czymś wyjątkowym. W pierwszej części koncertu wystąpił stołeczny bard i poeta Antoni Muracki z zespołem. Tym razem promował swoją najnowszą płytę „Za blisko stoisz”. Ale, jak zawsze na swoich poetycko – refleksyjnych koncertach, nie zawahał się zaprosić słuchaczy do czarującej, to delikatnością, to znów niezwykłym dynamizmem, krainy swoich nieco starszych utworów.

Bohaterem drugiej części tego wieczoru „Muzycznych Pereł” był, równie znakomity, co poprzedni wykonawca, obchodzący właśnie jubileusz ćwierćwiecza istnienia, olsztyński mistrz połączonego z humorem niebanalnego nastroju, zespół „Czerwony tulipan”. Artyści wystąpili w tym samym od lat fenomenalnym składzie: Ewa Cichocka (śpiew i monologowe pastisze) Krystyna Świątecka (wokal zniewalająco – liryczny), Stefan Brzozowski (gitara akustyczna, kierownictwo artystyczne, oraz śpiew dogłębnie poruszający), Andrzej Czamara (gitara akustyczna i Andrzej Dondalski (rockowy rodowód i świetna gitara basowa).

Przy tej artystycznej jakości jaką, w równej mierze, potrafią swym kunsztem zagwarantować wszyscy zaproszeni tego wieczora do KORSARZA wykonawcy, wydawać by się mogło, że niczego więcej do szczęścia nie potrzeba. A tymczasem…

Powiedzieć, że „dół” (to znaczy intelektualna góra), czyli zgromadzona bliżej sceny część publiczności, miała duży dyskomfort odbiorczy, to nie powiedzieć nic. W czasie, gdy wykonawcy wypruwali sobie żyły w imię sztuki istotnej, „góra” publiczności (tj. emocjonalno – intelektualny dół, bo KORSARZ jest lokalem dwupoziomowym, jak się tym razem okazało i dosłownie i w przenośni) urządzała sobie pijackie ryki pod piwo, wódę i schabowego.

Rozumiem oczywiście, że Tawerna KORSARZ jest również lokalem gastronomicznym i ludzie przychodzą tu także po to, aby zjeść i wypić. Zgodnie zresztą z ekonomicznym interesem właścicieli lokalu. Ale na dole też pito nie tylko sok, tyle, że tu z umiarem i w melancholijnym zasłuchaniu, w związku z tym nikt nie wył, zagłuszając przy okazji występujących na scenie.

Z satysfakcją muszę podkreślić, że mimo, dochodzących z góry krzyków gawiedzi, Tolek Muracki konsekwentnie wytrwał. Do końca walcząc z chamstwem całą mocą swego, nie tylko wokalnego talentu. Natomiast, fenomenalnie utalentowany i bardzo wiele umiejący, ale, jako się już rzekło, występujący jako drugi w kolejności, a więc nauczony doświadczeniem poprzedzającego go kolegi, „Czerwony tulipan”, uległ jakby trochę presji wyjców. W pewnym momencie nie mogłam się bowiem wyzbyć, może fałszywego, niemniej dojmującego, wrażenia, że pod dokuczliwym wpływem głośniejszej części publiczności, zmienił zaplanowany repertuar na, powiedzmy umownie, szantowo – bujany. Bardzo dobry przy ognisku, nie pasujący jednak do tego, czym założeniu miały być tytułowe „Muzyczne perły”.
Żal mi było także samego właściciela lokalu, który nerwowo tłumaczył skonfundowanej części przybyłych, że nieostrożnie sprzedał na górze o jedną rezerwację za wiele i stąd cały ten „dym”. Jasne jest dla mnie i to, że czasy dziś takie, iż chcąc z powodzeniem prowadzić gatronomiczno – kulturalny biznes, nie wybrzydza się na klienta. A trochę szkoda, bo chcąc, przynajmniej od czasu do czasu, uchodzić za propagatora kultury wysokiej, też przynajmniej od czasu do czasu, powybrzydzać by warto.

Na koniec refleksja bardzo osobista. Wręcz intymna. Bardzo się mianowicie cieszę, że mam swoje pięćdziesiąt lat. Bo moi koledzy, w każdym razie w swojej masie, jeśli niekiedy wyją, to bywa, że z rozpaczy. A tak na co dzień to piszą, czytają, czują i śpiewają … POEZJĘ.