A więc rodzina, dom i praca
Z łbem pochylonym gnasz jak pies
Ziemia zbyt szybko się obraca
I to jedyna pewna rzecz

Najpierw pieniądze, żeby przeżyć
Potem pieniądze, żeby żyć
W pośpiechu myśli, w wirze przeżyć
W locie się kochasz, w locie śpisz

Przyzwyczajenie każe ci wstać
Znajomy nurt cię powita
Łódź jak głupota – jest bez dna
Bez zbędnych pytań, bez pytań

I leci taśma, tłucze sztanca
Serce do żył wciąż tłoczy puls
Tutaj nie chodzi się na palcach
Tu tylko kłus i kłus, i kłus

Pęd taki wielki, taka przestrzeń
I pędzi trojka, Boże mój
Można udusić się powietrzem
Nim ten za nami krzyknie: stój!

Lecz jeszcze w górze majaczy szczyt
W kolejnych zmierzchach i świtach
Niepokój sercu nadaje rytm
Bez zbędnych pytań, bez pytań

Więc jeszcze dzieci, może dzieci
Naszym podrygom nadają sens
Ot, genetyczny kabarecik
Lub genitalny, czysty seks

Trochę pieniędzy, trochę sławy
To się przejadło, tamto mdli
Gdy życie to już tylko nawyk
Wszystko cię nudzi – de ja vu

Gdy zniechęcenie puka do bram
Nałóg naleje ci piwka
Sztuka umarła – niech żyje chłam
Sztuka się mizdrzy jak dziwka

Pomiędzy dwoma oddechami
Czasami coś zastuka w łeb
„Może by spytać tych przed nami,
czy tam na końcu stoi sklep

gdzie kupisz spokój, czas, sumienie
i gdzie obłowisz się jak lord
taki niebieski sklep na ziemi
dla ciemnej duszy port”

A ciemna dusza bije na gwałt
W cudownej lampie ukryta
Starczy się wsłuchać i dotknąć szkła
Bez zbędnych pytań, bez pytań