Na dywanie z pożółkłych liści
w sukni którą wiatr
utkał jej z babiego lata i jedwabiu
Już tańczyła w sieniach jesień
swój bostoński walc
Kończył się ciepły dzień
i schrypły klarnet się śmiał
I wszyscy ludzie z okolicy
przychodzili tu
I sfruwały z krzywych dachów
wszystkie ptaki
Pozłacany trzepot skrzydeł
wśród tańczących par
Tyle lat, tyle lat, jak ścichła muzyka już
Tak często widzę w mych snach
Widzę w przedziwnych mych snach
jak jesień tańczy dla nas swój bostoński walc
Liście się sypią do rąk
i płyty kręci się krąg
„Moje marzenie, wróć, nie odchodź, jeszcze bądź”
Tak często widzę w mych snach
widzę w przedziwnych mych snach
jak jesień tańczy dla nas swój bostoński walc
A rozkoszą upojony, nie pomny swoich lat,
stary dom, wciąż zakochany w swej młodości
Otwierając okna, tańczył rozkołysem ścian,
wszystkich strzegł w tamte dni i wkoło rzucał swój czar
A gdy dźwięk już ucichł w mroku gasnącego dnia
wszystko wszak ma swój początek i swój finał
Zapłakała smutna jesień, spadła ciepła łza
Przebrzmiał walc, ach, jak żal, jak dobrze w nim było nam