„….i jeszcze słowo o poezji” – kolejne zetknięcie z Antonim Murackim

O płytach, koncertach, piosenkach i przekładach z języka czeskiego, których autorem jest Antoni Muracki, pisałam już na rozmaitych łamach. Dopiero teraz zdałam sobie jednak sprawę, że tak naprawdę nie opowiedziałam dotąd – a już na pewno nie publicznie – o tym co najważniejsze. O tym, co nie tyle obrazu tego artysty dopełnia, ile ten obraz, w jego najgłębszym i pierwszym chronologicznie oraz pojęciowo sensie, kreuje. Zmilczałam o tym co przede wszystkim czyni Antoniego Poetą. O Jego wierszach. Pora więc najwyższa, aby to niedopatrzenie, czy może raczej – przyznając samokrytycznie – błąd z gatunku tych kardynalnych?…, naprawić.

Jak każdy, całkowicie subiektywny „omawiacz” czyjejś poezji, wybieram oczywiście z dorobku artysty to, co mnie samą najbardziej poruszyło. To w czym moim zdaniem najwięcej wielkiej intelektualnej lotności, albo sporej, efemerycznej wręcz, ulotności, czasem obezwładniającej czułości, to znów –maskowanego wrażliwością- piekła.

To co przeczytacie za chwilę nie ma, w najmniejszym stopniu ambicji krytyczno-literackich. To przekaz moich prywatnych emocji na temat tej konkretnej poezji. To coś, czym chciałabym zarazić czytającego, choć trochę.

Na nieśmiały początek coś z wiersza „Moja żona ma”:

„Ma też małą plamkę na siatkówce
jest to planeta zielona i nie odkryta
mówię wam, masę zieleni
a wierzcie jest to kapitał”

– Taki ot sobie niezobowiązujący fragment, jedna mała – wyjęta z równie znakomitej całości – zwrotka. A ileż w niej miłości, ile poetyckiej maestrii? O czułości, ulotności zachwytu, i o… ekologicznych skłonnościach już nie wspomnę.

Przechodząc dalej, nie sposób nie przytoczyć, bodaj kilku wersów z utworu „Może to tylko wiatr”:

„Może to tylko wiatr cię niepokoi
może wezbrana rzeka
Ginę jak asteroid
Stój i podziwiaj.
Z daleka”

– Tu miłość jest wprawdzie równie oczywista, jak w poprzednim, pochodzącym przecież z innego wiersza, fragmencie, ale jest przede wszystkim strach. Lęk o własne jestestwo jest jednak znacznie słabszy od obawy przed piekłem, dla jednych domyślnym lub metaforycznym, dla innych rozumianym oczywiście i wprost. Zawsze tą otchłanią, którą można zgotować komuś najdroższemu.

Za kolejnym zakrętem serca, w wierszu „A tak niedaleko”, czytamy na przykład:

„W przetłuszczonej gazecie śledź podnosił głowę
z petem sporta w ogonie, wódka w musztardówce
bełkotała na nutę rodzimej kolędy
o przegranych powstaniach i światowych szarżach,
budka z piwem o smaku przejrzałych arbuzów
obrośnięta jak hubą pleśnią moczymordów
była jak tramwaj w lecie, kołysała z lekka
niektórych do modlitwy, innych do snu; sklepy
puste niczym kościoły, lecz ten sam rytuał
podzwaniał w pustych hakach – czekając ofiary”

– Tym razem, w prozie życia, istnienia poezja i żywiołu żywota potęga. Ja nie chcę więcej.

Jeśli czytający zniesie następny zawrót głowy, proponuję dodatkowo „Punkt widzenia”, a w nim:

„Cały jestem sobą
Myślę sobą jak kamień
I obracam się wzdłuż własnej osi
Gdy leżę to w poprzek siebie
Gdy czynię to przeciw sobie
I mną się mój płacz zanosi”

– Prywatnie odnajduję , nie tylko w przytoczonej zwrotce ww. wiersza połowiczną zgodę na niemożność zgody, z tym co nie jest mną. A może jednak jest? Nie wiem doprawdy.

Na finał (tylko tego tekstu) warto się chyba „zaczytać” w „Kobiety”:

„Najpierw ta senna, co dziewczęcą wstążkę
na mym ramieniu zaplotła jak skrzydło
brzemienna wiedzą zasupłanych ścieżek
rozumiejąca mowę zwierząt i malarzy
piastunka ognia i żywiołów serca
ostrożna w gniewie i miłości własnej”

– To jeden z utworów Antoniego o fantastycznej, choć wciąż zbyt wielkiej, różnicy płci. Czy zdaniem poety jest ona „niestety”, czy też „na szczęście”, trudno zdecydować. Tak, czy inaczej, chwała Bogu, że – ta różnica – jest.

Cóż, na razie tyle. Tymczasem życzę nieustających wzruszeń przy dalszych, już samodzielnych, próbach nanizania paciorków Tolkowej poezji na strunę spostrzegawczości własnej. Zapraszam, oczywiście tylko na przykład, na odpowiednie zakładki strony www.muracki.pl .Mocnych doznań nie da się uniknąć, jak mi się zdaje….

(Ewa Karbowska „KONTRATEKSTY” – styczeń 2011