Najpierw ta senna, co dziewczęcą wstążkę
na mym ramieniu zaplotła jak skrzydło
brzemienna wiedzą zasupłanych ścieżek
rozumiejąca mowę zwierząt i malarzy
piastunka ognia i żywiołów serca
ostrożna w gniewie i miłości własnej
Jej ziemia lekko faluje pod stopą
a jej powietrze nie smakuje głupcom
Jak chłodny Davis – staje się gorąca
i nic nie mówiąc – dalej nic nie mówi
Przeglądam się w jej milczeniu
w jej mądrych oczach, w jej myślach
mój zabłąkany żaglowiec
uderza o jej przystań
Potem ta czarna – jaskółka miłości
która przecięła mój bezludny pejzaż
i zanurzyła się we mnie jak perła
pianą miłości i pianą szampana
zwilża rozwarte ze zdziwienia wargi
i cała będąc kaprysem odpływu
cofa się tylko po to by powrócić
Zbiera w nieładzie rozrzucone muszle
i chce zawładnąć moim oceanem
cała zakryta niczym księżyc w nowiu
i jak pergamin dla mnie przezroczysta
Po kruchym lodzie wchodzę z nią w karnawał
taki odświętny, że prawie bez skazy
Przeglądam się w fiordach jej ciała
żeglując w ramion strzelistość
mój okręt stoi przy skałach
a żar przypływu tak blisko
I wszystkie inne anioły z księżyca
których zbyt ciasne mierzę aureole
przez nie na nowo trafiam do swych źródeł
i scalam swoje nietożsame ego
odkrywam wartość prawdziwej miłości
gdy pokus ciała spełni się obrządek
Lecz cóż po wiedzy – taka jest bezbronna
jak miecz w gablocie. Myśli to muzeum,
przechodzą tylko znudzone wycieczki.
Tyle samotnych wysp na mapie świata.
Kobiety życia i kobiety śmierci
na mojej wyspie rządzi nierozsądek
moralność zdycha przeglądając Boscha
pogańskich bogów ucząc anatomii
Przeglądam się w waszej próżności
budząc się przy was o świcie
i sklejam rzuconą w próżnię
ciemnego serca kotwicę