Rósł raz sobie muchomorek na brzegu ruczaju
Był uroczy, choć fatalną miał opinię w kraju

Nie kto inny jak dziad brzdąca oraz jego tata
Truli ludność okoliczną przez okrągłe lata

Co niektórych z tej pożogi dało się ocucić
Lecz chodzili cóś markotni i z lekka przytruci.

„Zaszargali mi opinię – pomyślał – niewąsko,
lepiej było się urodzić maślakiem lub gąską.

Jak by się tu znowu wkupić, zdobyć dobrą sławę ?”
Myślał grzybek, zły czerwone wypłakując w trawę.

A ludziska coraz częściej przecierali oczy –
„Cóż, że ma haniebną przeszłość – lecz jaki uroczy…

Toż to jego ojciec z dziadem są winne, psubraty,
On był wtedy jeszcze dzieckiem, on niewinawaty.”

I zaczęli go uważać i zapraszać w gości,
Choć nieliczni, mimo wszystko, miewali nudności.

Choć różowy kapelusik lubiła publika –
To na wielu ciągle działał jak płachta na byka.

W końcu nadszedł moment próby, wśród braw i owacji
I fetując okoliczność przyszłej degustacji

Postanowił muchomorek, że się ugotuje
I , jak Boga kocham, teraz to on już nie truje…

Lecz choćby się chciał gotować i w dziesiątej wodzie –
Jest nadzieja – jeszcze mądrość stoi przy narodzie

Jest nadzieja – przeto wołam głośno – „dosyć tego,
Przestań wstawiać farmazony, przestań truć, kolego”.