Spadamy w dół, spadamy w dół i zastawiony łeb jak stół
w lombardzie, świat dla niego się nie rusza
Spadamy w dół, idziemy w bok, bo tam na górze straszny tłok
a w zdrowym ciele ciągle mieszka chora dusza

Choć jeszcze oddech, jeszcze bieg, spadamy w dół kaskadą rzek,
by jak najszybciej nam ukazał się ocean
A rzeka pręży się i gnie, jak struna chcąc powiedzieć, że
tam gdzie płyniemy niepotrzebne są trofea.

Trochę nam tych błyskotek żal, bo w końcu to maskowy bal,
nerwowy skurcz, oko spoczywa na walizkach
Tu tylko sobą trzeba grać, ”już na nas czeka leśna brać”
i już pod stopą tańczy krawędź od urwiska

Jeszcze papieros, jeszcze łyk, za tobą tylko trochę mgły,
kobiety , szampan, pudełkowa perspektywa
I tylko śmieszy jedna myśl, że najpierw trzeba mieć, by być.
no, jak się miewasz, gdy nie jesteś, tylko bywasz.

Spadamy w dół, choć może to najostatniejsze czarne dno
jeszcze nierychło są roztoczy aureolę
i nim ostatni zabrzmi marsz wystawiam uczuć przednią straż,
gdyż awangarda zmysłów wyprowadza w pole.

Spadamy w dół, spadamy w dół, zapach dzieciństwa, aura snu,
jedynie z dołu szlak ku szczytom widać jaśniej
Na piasku wyżłobiony ślad, krater młodości, bruzda lat
Istnieje ślad i żadna fala go nie zatrze…