Przedtem nie znałem wcale czeskiego

WYWIAD Z ANTONIM MURACKIM, TŁUMACZEM I WYKONAWC? PIOSENEK JAROMIRA NOHAVICY

Magdalena Domaradzka: Chciałabym Pana zapytać, co poznał Pan najpierw: język czeski czy twórczość Jaromira Nohavicy?

Antoni Muracki: Najpierw był Nohavica. Usłyszałem Go po raz pierwszy w 1998 roku w Warszawie, na Jego recitalu podczas Przeglądu Piosenki Aktorskiej i zrobił na mnie ogromne wrażenie. Sam od wielu lat piszę i wykonuję własne ballady. Po koncercie w Teatrze na Woli poczułem imperatyw, by tłumaczyć teksty Nohavicy. Przedtem nie znałem wcale czeskiego. Nawet teraz trudno powiedzieć, że go znam : jestem samoukiem, dużo czytam po czesku, obecnie chodzę na kurs.

Przy pierwszych tłumaczeniach pomagał mi mój przyjaciel Tomek Lasocki – właściwie nie było wtedy słowników – nawet teraz z nimi krucho – dostałem jeden od Jaromira. Wtedy niemałym nakładem sil zdobyłem i sprowadziłem z Czech wszystkie płyty Nohavicy i tak się zaczęło.

M.D.: Czy znał Pan wcześniejsze tłumaczenia Renaty Putzlacher?

A.M.: Nie. Nie wiedziałem, że istnieje strona internetowa Jaromira, nie miałem słownika, jak mówię, itd. Swoją drogą, to ciekawe, że słownik języka naszych sąsiadów od 4 lat nie był wznawiany. W 1999 roku zachorowałem na kręgosłup. Przez dwa tygodnie leżałem bez ruchu w domu, obłożony pomocami naukowymi, i tłumaczyłem. Potem w Opolu pokazałem Nohavicy owoce mojej pracy i tak zaczęła się nasza współpraca.

M. D.: Przy tłumaczeniu czeskiej poezji problemem są ruchome akcenty w oryginale. Dodatkową trudność w przypadku wierszy Nohavicy sprawia to, że przecież powinno się je dać zaśpiewać. Jak Pan sobie z tym radził?

A.M.: Pomogło mi to, że jestem z wykształcenia muzykiem. Zresztą analogicznie jest przy tłumaczeniu poezji rosyjskiej. Większość moich przekładów da się zaśpiewać bez zmiany warstwy muzycznej – aby tak było, przy tłumaczeniu muszę zadbać, by wersy kończyły się zwykle męskimi końcówkami.

M. D. : W niektórych piosenkach Nohavica używa słów gwarowych, np. w „Wariatce Markecie” słowo „vajgl” przetłumaczył Pan jako „pet”, wykazując znajomość tych nieliterackich określeń. W innych, jak „Fotbal” pisze w gwarze ostrawskiej. Czy Pan również pochodzi z pogranicza, ze Śląska? Jeśli nie, to skąd wiedza, jak tłumaczyć te „śląskie” piosenki?

A.M.: Nie, pochodzę z Warszawy, ale z Woli, z ulicy Gibalskiego, więc slangi robotniczych rejonów nie są mi obce. „Futbolu” jeszcze nie przetłumaczyłem, pracuję nad tym. Chodzi o to przecież, by nie tłumaczyć literalnie, ale oddać ducha, atmosferę.

M.D.: Tak jak w „ Gdy odwalę kitę „ zamiast „Startki”i „Spartki” ( marki papierośow- przyp. M. D. ) – Polacy przecież nie wiedzą, co to jest, mamy: „ Żywca czy Red Bulla”?

A.M.: Tak, ważne jest właśnie to, by jakoś dostosować piosenkę do odbioru przez polskich słuchaczy, do polskich realiów.

M.D.: Ostatnie pytanie: czy mógłby Pan wymienić kilka ulubionych piosenek Nohavicy?

A.M.: Bardzo lubię śpiewać „Na schodkach fontanny” – jest bardzo melodyjna, również „Moją małą walkę”, „Gdy jutro skoro świt” – pamiętam, że zrobiła na mnie kolosalne wrażenie, gdy pierwszy raz ją usłyszałem. Obecnie pracuję nad kilkunastoma nowymi tłumaczeniami, przede wszystkim z płyty „Moje smutne serce”.

M.D.: A czy myśli Pan o przetłumaczeniu czegoś z płyty „dla dzieci”, np. „Trzech prosiaczków”?

A.M.: Tak, tym bardziej, że te piosenki są również dla dorosłych. Ale takie tłumaczenia wymagają szczególnej staranności, bo dziecko jest najbardziej wymagającym krytykiem.

M.D.: Dziękuję bardzo za rozmowę.