Aleksander Rozebaum
Na dywanie z pożółkłych liści
w sukni którą wiatr
utkał jej z babiego lata i jedwabiu
Już tańczyła w sieniach jesień
swój bostoński walc
Kończył się ciepły dzień
i schrypły klarnet się śmiał
I wszyscy ludzie z okolicy
przychodzili tu
I sfruwały z krzywych dachów
wszystkie ptaki
Pozłacany trzepot skrzydeł
wśród tańczących par
Tyle lat, tyle lat, jak ścichła muzyka już
Tak często widzę w mych snach
Widzę w przedziwnych mych snach
jak jesień tańczy dla nas swój bostoński walc
Liście się sypią do rąk
i płyty kręci się krąg
„Moje marzenie, wróć, nie odchodź, jeszcze bądź”
Tak często widzę w mych snach
widzę w przedziwnych mych snach
jak jesień tańczy dla nas swój bostoński walc
A rozkoszą upojony, nie pomny swoich lat,
stary dom, wciąż zakochany w swej młodości
Otwierając okna, tańczył rozkołysem ścian,
wszystkich strzegł w tamte dni i wkoło rzucał swój czar
A gdy dźwięk już ucichł w mroku gasnącego dnia
wszystko wszak ma swój początek i swój finał
Zapłakała smutna jesień, spadła ciepła łza
Przebrzmiał walc, ach, jak żal, jak dobrze w nim było nam
Dzieciństwo już trzydzieści lat za nami
A mimo to bijemy się z myślami
I coraz częściej przysiąść nam się chce
Lecz nie do stołu, a na ławce w parku,
By wiatr wrześniowy lizał nas po karku
Bo młodość dawno wyszumiała się
Już coraz bliższe sercu starsze damy
Dziewczęta zaś – jak lalki są z reklamy
I śmiech Mozarta coraz głośniej brzmi
Gdzieś krąg znajomych chyłkiem się zawinął
Tort nie zjedzony i nie dopite wino
Wyrzucę śmieci i zatrzasnę drzwi
Czarna chmura znaczy nasze dni
Zmywa z szyb ciężkie łzy
Przetrzymamy razem napór fal
Razem – ty i ja
Już lat dwadzieścia, jak żegnaliśmy szkołę
I twarze kumpli już nie tak wesołe
Zły los też nieraz pukał pięścią w drzwi
I tylko noc się z dniem niezmiennie plecie
Wciąż rosną, dorośleją nasze dzieci
Niech nasza jesień wiosną będzie im
Już dziesięć lat zleciało nam od ślubu
Już nie pędzimy bawić się do klubów
I z rzadka odwiedzamy domy babć
Raz w dzień urodzin, drugi raz w dzień śmierci
A trzeci raz, gdy nas zakłuje w sercu
Pragnienie by wnukami znów się stać
Pół życia już minęło od wesela
Na Boga, nie odchodźcie, przyjaciele
Nic w naszych domach nie zwiastuje zmian
I chociaż żar miłości się wypalił
Przywykliśmy do siebie, przywiązali
Już nas nie bawi teatralna gra
Nie wstydźmy się spękanych starych ścian
Czarna chmura znaczy nasze dni
Zmywa z szyb ciężkie łzy
Przetrzymamy razem napór fal
Razem – ty i ja
Tak jak dziś widzę to
Sześćdziesiąty drugi rok
Na glanc wyczyszczona sodą złota klamra mego paska
Z czarnych płyt pierwszy jazz
W czwartej klasie człowiek jest
i cały świat pasuje do obrazka
Wokół mego domu wciąż
wił się szpiclów długi wąż
Raz na przerwie powiedziałem o Chruszczowie anegdotę
W wieku jedenastu lat
czułem przedsmak zimnych krat
sprawa przyschła, ale byłem zlany potem
A na Newskim wciąż tłok
i sodowa co krok
dysydenci schowani po łagrach
Kosmonauci na świat
rozsławiali Kraj Rad
i najwyżej powiewał nasz sztandar.
Z pieśnią kroczył przez świat
sam pionierów naszych kwiat
potem jakaś zbiórka złomu – by zarobić parę zetów
Stary złodziej Nikajan
z łomem wybrał się na włam
i przytaszczył nam dwa sejfy z komitetu
A w ONZ-cie nasz wódz
butem w stół zaczął tłuc
grzmiąc, że Ablem rosyjski jest naród
Okudżawa nam grał
Ale tu byłem sam
Całkiem sam z siedmiostrunną gitarą.
przekład wspólnie z Ewą Karbowską